sobota, 26 września 2009

los fotos diabolicos :)

Nie chce nikogo denerwowac faktem, ze tu jest tak cieplo, ze nawet lezac w nocy w lozku, mozna sie spocic..., podczas gdy w PL jest szaro i robi sie zimno, ale mysle ze foty moga byc przyjemne do ogladania :)






to wspomniana knajpa na stacji shella :) 





koh san road - kolebka backpackersow


 


pierwsza noc w bangkoku - to knajpka w ktorej spotkalem pierwsza ekipe turystycznych singli :)


A TERAZ SEKCJA - jak wygladaja najtansze noclegii w tajlandii :)


 


 


bangkok, koh san road - 220 batow - ok 20 pln


 


niedaleko koh san road - 160 batow - ok 14 pln


 


co wazne, ten pokoj byl juz z oknem


 


dzien 2 w bangkoku - tankowanie na shellu :)
 





 


 


a to juz klubing z cala banda amerykano-kanadyjczyko-francuzo-niemco-australijczyko-nowozelandczykow :) pkp


 



 
 





no tak, tajlandia to rowniez mekka dla fanow vespy... tyle tego tu na ulicach, szczegolnie starych... ze mozna sie zaplakac... musze sprawdzic ile kosztuje wysylka kontenerem do polski, bo one nie moga tu duzo kosztowac... a robski oczywiscie, zamiast robic zdjecia zabytkom, swiatyniom buddy czy ladnym tajkom, robi zdjecia skuterom... lokalsi patrza na mnie ze zdzwinieniem...  :))







 
kolejny dzien w bangkoku, tym razem w towrzystwie niemki, holenderki i francuzki




 ... i relaks w indyjskiej knajpie, spedzilismy tam chyba z 3 godziny, pyyyyszznie!



w miedzy czasie poznalem tych dwoch gosci, najpierw nicka z nowej zelandii, ktory robi sobie wlasnie tatuaz, zaraz po nim alexa z anglii, ktory przyjechal tu pracowac jako instruktor nurkowania


 

 ulica wzywa...


 


tego wieczoru poznalismy przez nicka, jego znajomego taja, ktory jest jubilerem, zabral nas do swojej malej kanciapki - mieszkania ktore mialo moze 2x3 metry, tam lozka, kilka stary mebli i bizuteria - ogromne bursztyny i mase innych rzeczy - kamieni, ktory nawet nie jestem w stanie nazwac. Zapytalem nicka - od kiedy on tam mieszka, na co nick odparl - cale swoje zycie. po czym dodal mieszka w takiej dziurze, a w samej bizuterii na miejscu ma ok 50 tys euro... wydaje sie to swietnym przykladem tego, ze w zyciu do szczecia czasem nie wiele trzeba... a to byl wyjatkowo szczesliwy i zabawny czlowiek 





 


 
 
 ostatni rzut okiem na miasto



 a to juz w drodze na poludnie, nocny pociagiem, stolujemy sie w tajskim warsie :)






oczywiscie nie mogelm omieszkac sfotografowania kibli w pociagu :)
 

 pelna kultura, przed odlotem staje sie na platformie... mozna tez umyc zeby i wziac prysznic, full opcja :)


a tak wygladaly nasze apartamenty :)


 
 
sura thani - w drodze na prom
 
 
 
 
 


i meta - wyspa koh samui


 



 


 
 


 


 


dobra wracam na plaze...


wtorek, 22 września 2009

dzien z budda i tajskimi sprzedawcami

Zdjec tym razem nie bedzie, bo to dosc zlozona operacja tutaj... W kazdym razie wczorajszy dzien spedzilem odwiedzajac kolejne swiatynie buddy, przemieszczajac sie lokalnym tuk-tukiem, czyli trzykolowa otwarta taksowka. Swiatynie robia ogromne wrazenie. Po pierwsze detal. Budynki sa dopracowane w najmniejszym szczegole. Sztukateria, piekna rzemieslnicza robota. Wszystkie posagi buddy, rzecz jasna, pokryte sa w calosci zlotem. Trafilem tam w dobrym momencie, zwiedzalem kolejne swiatynie praktycznie sam, co bylo calkiem przyjemne. Widzialem ogromne posagi stojacego buddy, lezacego buddy oraz zadowolonego buddy - ten ostatni szczegolnie mi sie spodobal, swiatynia w ktorej stoi jest dosyc kameralna, sama postac, w odroznieniiu od poprzednich jest juz dysc mala. Spotkalem tam tylko 2 mnichow.

Tajscy sprzedawcy, zwlaszcza ci uliczni sa wyjatkowo upierdliwi. Po kilku dniach spedzonych tutaj, wczoraj odczulem juz pewne przesilenie. Zaczepiaja na kazdym kroku, buty, kurczak, garnitury na miare, tuk-tuk, tajski ping-pong, ryz z owocami, plyty za 100 batow (10 pln), szarancza z grilla, tajski masaz, tajski masaz rybami... rety juz znam cala ich oferte turystyczna :). Kazdy chce zostac moim przyjacielem, pyta skad jestem, gdzie jade, opowiada mi o swoich dzieciach i o tym, ze nie wazne czy "on" zarobi czy nie i tak wszyscy pojdziemy do nieba lub do piekla... :)

W Bangkoku jest pelno backpackersow. Kohan San Road, to zaglebie hosteli, wiec nie trudno tu o nowych znajomych. Przedwczoraj dosiadlem sie do grupy kilku osob wsrod ktorych byli kanadyjczycy, holendrzy, niemka i amerykanin - wszyscy solo, tak jak ja, zgadali sie wspolnie w jednym miejscu. Kolejnego dnia, poszedlem przekasic cos wieczorem do jednej z pobliskich knajpek. Pomimo, ze siedzialo wokol mnie sporo osob, poczulem jak dopada mnie samotnosc. Mialem chyba gorszy dzien... na szczescie niecale 10 min pozniej na horyzoncie pojawilo sie dwoch kanadyjczykow z poprzedniego wieczora, wiec bez namyslu dolaczylem sie do nich. Poszlismy do ich znajomych, ktorzy siedzieli w knajpie na stacji benzynowej. Nie mam tu na mysli kawiarni, o jakiej mozna pomyslec na naszym przykladzie. To byla opuszczona stacja shella, stoliki byly ustawione miedzy dystrybutorami, ktore dawaly jednoczenie, cieple, zolte oswietlenie. Do tego dorzucili kilka palm, bar i juz... knajpa gotowa! :)) Niby abstrakcja, ale klimat byl niezly. Zatankowalismy do pelna :))) Pozniej bylo juz tylko lepiej, wrocilem do domu nad ranem...

Tym czasem lece dalej na miasto!

niedziela, 20 września 2009

i

a poza tym, jak widze, tutejszy internet lubi testowac ludzka cierpliwosc... ;)

no to siu!





udalo sie jestem na miejscu! :) jak juz tu dojechalem, i po dluzsze wedrowce znalazlem pokoj w jakims obskurnym hostelu bez okna, zadalem sobie pytanie - co ja tu k... wlasciwie robie...?! nie myslac dlugo, wyszedlem na miasto poszukac odpowiedzi :)

lot byl spoko. w helsinkach znalazlem sie w mgnieniu oka. pierwsza rzecz na ktora zwrocilem uwage to fakt, ze w tym miescie nie ma W  O G O L E  koszy na smieci. chodzilem przynajmniej pol godziny z pusta butelka w reku zanim w koncu znalazlem sie w parku w ktorym - uwaga - byly 2 smietniki!. poczulem sie prawie jak tony halik. oczywiscie, pomimo tego helsinki sa czyste i na ulicy nie widzialem zadnych luzno walajacych sie smieci. samo miasto przyjemne, finowie w swej urodzie nie roznia sie istotnie od polakow, przy czym damska czesc tego spoleczenstwa ma sie czym chwalic :)


jest tu sporo zawilych uliczek, w ktorych fajnie sie zgubic, takze z checia to zrobie w drodze powrotnej.



i tak gubiac sie po miescie znalazlem m.in. sklep ze swistakami... tak staly w witrynie lypiac podejrzanie na przechodniow

 

ok 21 wrocilem na lotnisko, a tam kolejna konsternacja...


pusto...



wszedzie pusto, ani zywej duszy...


zaczalem sie zastanawiac czy nie przegapilem przypadkiem jakiejs ewakuacji lotniska... ;) ale na szczescie okazal sie ze jednak ktos zywy mial zamiar ze mna poleciec... do tego bangkoku :))

 
dobra fajnie sie siedzi i pisze, ale nie przyjechalem tu po to, zeby z banda amerykanow siedziec w jakiejs kawiarence internetowej, takze wrzucam jeszcze kilka pierwszych zdjec z mojego pierwszego dnia w tajlandii i smigam, zglebiac empirie :)