wtorek, 22 września 2009

dzien z budda i tajskimi sprzedawcami

Zdjec tym razem nie bedzie, bo to dosc zlozona operacja tutaj... W kazdym razie wczorajszy dzien spedzilem odwiedzajac kolejne swiatynie buddy, przemieszczajac sie lokalnym tuk-tukiem, czyli trzykolowa otwarta taksowka. Swiatynie robia ogromne wrazenie. Po pierwsze detal. Budynki sa dopracowane w najmniejszym szczegole. Sztukateria, piekna rzemieslnicza robota. Wszystkie posagi buddy, rzecz jasna, pokryte sa w calosci zlotem. Trafilem tam w dobrym momencie, zwiedzalem kolejne swiatynie praktycznie sam, co bylo calkiem przyjemne. Widzialem ogromne posagi stojacego buddy, lezacego buddy oraz zadowolonego buddy - ten ostatni szczegolnie mi sie spodobal, swiatynia w ktorej stoi jest dosyc kameralna, sama postac, w odroznieniiu od poprzednich jest juz dysc mala. Spotkalem tam tylko 2 mnichow.

Tajscy sprzedawcy, zwlaszcza ci uliczni sa wyjatkowo upierdliwi. Po kilku dniach spedzonych tutaj, wczoraj odczulem juz pewne przesilenie. Zaczepiaja na kazdym kroku, buty, kurczak, garnitury na miare, tuk-tuk, tajski ping-pong, ryz z owocami, plyty za 100 batow (10 pln), szarancza z grilla, tajski masaz, tajski masaz rybami... rety juz znam cala ich oferte turystyczna :). Kazdy chce zostac moim przyjacielem, pyta skad jestem, gdzie jade, opowiada mi o swoich dzieciach i o tym, ze nie wazne czy "on" zarobi czy nie i tak wszyscy pojdziemy do nieba lub do piekla... :)

W Bangkoku jest pelno backpackersow. Kohan San Road, to zaglebie hosteli, wiec nie trudno tu o nowych znajomych. Przedwczoraj dosiadlem sie do grupy kilku osob wsrod ktorych byli kanadyjczycy, holendrzy, niemka i amerykanin - wszyscy solo, tak jak ja, zgadali sie wspolnie w jednym miejscu. Kolejnego dnia, poszedlem przekasic cos wieczorem do jednej z pobliskich knajpek. Pomimo, ze siedzialo wokol mnie sporo osob, poczulem jak dopada mnie samotnosc. Mialem chyba gorszy dzien... na szczescie niecale 10 min pozniej na horyzoncie pojawilo sie dwoch kanadyjczykow z poprzedniego wieczora, wiec bez namyslu dolaczylem sie do nich. Poszlismy do ich znajomych, ktorzy siedzieli w knajpie na stacji benzynowej. Nie mam tu na mysli kawiarni, o jakiej mozna pomyslec na naszym przykladzie. To byla opuszczona stacja shella, stoliki byly ustawione miedzy dystrybutorami, ktore dawaly jednoczenie, cieple, zolte oswietlenie. Do tego dorzucili kilka palm, bar i juz... knajpa gotowa! :)) Niby abstrakcja, ale klimat byl niezly. Zatankowalismy do pelna :))) Pozniej bylo juz tylko lepiej, wrocilem do domu nad ranem...

Tym czasem lece dalej na miasto!

3 komentarze:

  1. deja vu, bo już to chyba pisałam: że z buddą jest podobno tak, że przynosi szczęście, jak się go ukradnie ;) ale chyba raczej mowa tu o mniejszych gabarytowo ;) no i nie namawiam do zła, nienie...

    OdpowiedzUsuń
  2. ulalla,a szaleństwo prawdziwe:) nie czuj się tam samotny ani przez chwile my tu codziennie o Tobie mówimy i trzymamy kciuki,żeby ta podróż była dla Ciebie czymś niezapomnianym:)
    p.s. jestesmy z Mateo na aplikacji:)
    całusy

    OdpowiedzUsuń
  3. wyprawa rozwija sie w bardzo fajna strone :) sprawdz nowe foty :) i G R A T U L A C J E aplikacji golabeczki ;))

    OdpowiedzUsuń